SUPLEMENTACJA

Wraz z nadejściem astronomicznej wiosny, a także nadejściem informacji o tym, iż tutejszy profil zaszczyca 56% kobiet w wieku 18-24, postanowiłem dokonać remontu swojego ciała. Żeby wiecie, jak zaświeci słońce, móc np. ujawnić bez wstydu przedramiona, czy nogi poniżej kolan.
Krok po kroku, bez zbędnego przeciążania organizmu, zacząć postanowiłem od suplementacji i diety. Po dokonaniu starannej analizy internetowej w asyście dr Googla, postawiłem na zestaw witaminowo-mikroelementowy, mający w swej nazwie, a jakże, słowo „sport”. No i udałem się do apteki. W aptece pech na wejściu, bo mimo, że kolejka miała 3 ogony, to koniec końców, do wolnego okienka trafiało się z takiego punktu centralnego. I mi, oczywiście, trafiła się nie jakaś nobliwa magisterka ze sporym przebiegiem i lekkim wąsem, tylko – chyba najlepsza sztunia w historii bolesławieckiej farmacji, od czasów ustanowienia praw miejskich bazujących na Magdeburger Recht.

Trema i gorąco. Jakby poczułem, że w ciągu 2 sekund zacząłem wyglądać o 60% gorzej niż w marnej rzeczywistości. Wybity z rytmu poprosiłem osłonowo o krople do nosa, ibuprom (rezerwa kasy zaczynała topnieć) i w końcu…

-Taki preparat witaminowy jest, skandynawski – wyjąkałem, ma „sport” w nazwie.
-No jest – odrzekła najładniejsza lokalna farmaceutka i zmierzyła mnie wzrokiem przez szybkę.

-Ale… to jest dla ludzi co coś ćwiczą, trenują. Mam tu ten preparat w wersji normalnej, nie dla sportowców.

Zatkany zostałem. Milczenie. Zapadłem się dość głęboko w siebie i obserwowałem sytuację już tylko gdzieś zza dolnych zębów, przez lekko rozchylone usta.
-W zasadzie, to tylko witaminy, nie zaszkodzi panu – przekonała bardziej sama siebie, po czym zakończyła ten krótki festiwal politowania i odwróciła się by sięgnąć po paczkę z moim sportowym preparatem.

Wyszedłem. Preparat mam. Teraz pozostaje odzyskać równowagę psychiczną. Być może po niej wróci motywacja.

[DinX]