Nie dzieje się nic

18 kwietnia 1930 roku brytyjskie BBC zapoczątkowało taką piękną tradycję, że gdy nic interesującego się nie wydarzyło – to powiedzieli, że „dziś nie wydarzyło się nic godnego uwagi” i przez 15 minut przeznaczone na wiadomości grali muzykę.

Piszemy to tak apropos „zaproszenia na nieistniejące wydarzenie”, które nam się przed chwilą wyświetliło na Facebooku. Alternatywą dla zapraszania na nieistniejące wydarzenie – może być, na przykład, nietworzenie nieistniejących wydarzeń. Można wtedy np. napić się istniejącej kawy, wyjść na spacer z istniejącym psem, lub w spokoju popatrzeć w dal.
Lub na czyjś tyłek.

Tao powiatowe

Tao powiatowe. Coś jak yin i yang w starej, chińskiej, metafizyce. Wszystko ma swoje przeciwieństwo, jednak nigdy całkowite, a jedynie względne. Żadna rzecz nie jest nigdy w pełni Kwaśniewska ani całkowicie Romanowa. Każde z nich zawiera w sobie pierwiastek swojego przeciwieństwa. Ikona oddaje względność sił przyciągania powiatu do miasta i miasta do powiatu (chodniki), które osiągnęły kulminację pod postacią płotu. Siły te są od siebie zależne. Jedno nie może istnieć bez drugiego, tak jak dzień nie może istnieć bez nocy, światło bez ciemności, czy śmierć bez życia. Każde może jednak funkcjonować elegancko mając w dupie obywateli.

Tao Powiatowe – chodniki i płot w bezpośrednim sąsiedztwie nowej siedziby starostwa.

Ulisses

Miałem pewną istotną potrzebę, aby zacytować w blogowym tekście kilka zdań z Ulisses’a Jamesa Joyce’a.
Ulisses zawsze uważany był za książkę elitarną, ciężką, powikłaną – w zasadzie nie do przeczytania. Dlatego też przeczytałem ją w okolicach 19 roku życia. Lubię wyzwania, a poza tym – coś mnie po prostu, w tym grubym, błękitnym tomisku bez obrazków, które mijałem od maleńkości na półkach biblioteki rodziców, fascynowało.

W związku z wspomnianą potrzebą, wygooglałem stosownie tytuł i autora, po czym okazało się, że… minęło już sporo czasu – a Ulisses pozostał dokładnie tak samo elitarny. Na kilku stronach www chcą tę książkę sprzedać, na innych kilku streszczają pod kątem przyszłych inteligentów – wyborców Platformy Obywatelskiej  (heh! Streścić Ulissesa!). Na pozostałych trzech – dywagują, czy to jest książką “ciężka”, bo oni za ciężką uważają Imię Róży.  Na żadnej stronie nie ma jednak ani zdania z książki. Posiliłem się Projektem Gutenberga, który publikuje całość w języku angielskim.

I nasunął mi się taki wniosek – Internet to nie jest świat miłośników literatury.  Komputer nigdy nie zastąpi papierowej książki, ani gazety – choć tę drugą, ze względu na obniżanie poziomu prasy – ma szansę, z pewnością, znacznie szybciej (Dziennik.pl: Sutki Rihanny wyjrzały spod bluzeczki).

I jeszcze przyszły mi na myśl takie dwa fajne cytaty z klasyków. Adam Michnik posługiwał się określeniem: hołota gardłująca w Internecie (nie wzbudziło niczyjego oburzenia). Jarosław Kaczyński zaś stwierdził, że internauci przed komputerami piją piwo i walą konia oglądając pornole (wzbudziło oburzenie wszystkich).

Ja osobiście uważam, że obydwaj mają rację, bo co najwyżej 5% ludzi robi (poza celami czysto użytkowymi, jak cele zawodowe czy home banking) rzeczywiście z tym Internetem coś konstruktywnego.
Ktoś z naukowców społecznych zadał sobie trud, by przebadać zawartość wpisów wiodącego serwisu mikroblogowego.  Z resztą samo już pojęcie mikrobloga sugeruje, że autor zabiera się za skalę pracy, stosownie do własnych możliwości literacko-intelektualnych.

Wyniki badań były następujące:

  • 46% wpisów to bełkot.
  • 42% to dialogi użytkowników a’la komunikator.
  • 8% to komunikaty typu co ja teraz robię. Pozostałe
  • 4% to publikacje mające charakter treściwej informacji.

Wychowaj sobie małego geniusza

Wychowaj sobie małego geniusza – to nieustająco gorący temat kolorowej prasy rodzicielskiej. Pojawia się on jako temat z okładki – prawie co drugi numer, czyli mniej więcej tak samo często jak w prasie kobiecej: „jak sprawić, by piersi wyglądały na większe”, „jak sprawić by pupa wyglądała na mniejszą” – to w Tinie, czy też „jak zapewnić sobie 200 orgazmów na dobę” w Cosmo, albo znów „jak sprawić by ona myślała, że masz większego niż masz w rzeczywistości”, bądź „osiągnij przed wakacjami w dwa tygodnie wygląd Lewandowskiego – nie przestając pić piwa i ćwicząc 16 sekund dziennie” – to w Men’s Health.

Gdy więc już wyrasta się chwilowo z nastroju na wylaszczanie się i zmaganie z orgazamami, które opadają człowieka ze wszech stron jak sukcesy rząd PIS-u – zmieniając kolejną pieluchę, 80% aspirujących rodziców – marzy o tym, aby wyhodować geniusza – a dostawcy kolorowej świadomości społecznej a’ 3,5 zł/szt.  – chętnie w tym dopomogą.

Wychowaj sobie małego geniusza – czytamy więc co drugi tydzień w co drugiej gazecie w stylu „Mamatataija„.

Dzisiaj zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy na żadnej z tych okładek nie znalazłem choćby nieco mniej krzyczącego anonsu: Wychowaj sobie porządnego człowieka.

Ale co to w końcu za wyzwanie w Polsce XXI wieku.

Karły, dwugłowe cielęta i owłosione kobiety

Miałem nie tak dawno niewątpliwą nieprzyjemność obejrzeć przez przypadek, w jednej z TV, najnowsze show, stanowiące oś zainteresowania krajowych elit intelektualnych, w chwilach gdy przypadkiem w siostrzanej stacji nie napawają się codziennym festiwalem charkania na Kaczyńskich. Program zatytułowany jest bodaj: “Mam talent” i jest współczesnym ucieleśnieniem objazdowych cyrków dziwolągów, które bawiły hołotę jakieś 200 lat temu. Eksploatowana do granic możliwości, od czasów Idola konwencja, w której szaraczki mogą pokazać się na wizji – stanowiąc jednocześnie tło dla sfilcowanych gwiazdek wylansowanych krajowym podciśnieniem w branży medialno-rozrywkowej.

Ach! No i jeszcze do tego wszystkiego sprawdzony już w starożytnym Rzymie motyw łaski, bądź niełaski dla wypuszczonego na arenę – jelenia. Klasyka gatunku.
Jednak niesmak, jaki budzi ten zestaw – gdy na scenę pcha się jakiś koleżka, którego pętają kaftanem bezpieczeństwa, kwartet klasyczny, który wijąca się w przerysowanych zachwytach aktorka Foremniak przerabia na półkurwia z cycem na wierzchu, zaś do 10-letniego tańczącego chłopca – Wojewódzki z Prokopem gadają o biustonoszach i plemnikach. Do kompletu Agnieszka Chylińska, jedna z najlepszych polskich wokalistek rockowych, symbol – swego czasu anarchii i nonkonformizmu, w jednej ławie z tymi pokrakami – wzruszająca się do łez, gdy jakaś 10 letnia dziewczynka – śpiewa, o zgrozo, pieśń z repertuaru Violetty Villas.

To nie jest tak, że pieniądze nie śmierdzą. Śmierdzą jak cholera. Ale są tacy, którym, choćby najpodlejszy smród gówna w życiu nie przeszkadza.

Trzeba mieć, rozumicie, nerw i gust, aby to oglądać.