O muzyce przy burgerach.

[30] 29.10.2021

Młoda wczoraj ze mną jeździła, po południu, bo akurat się zrobiło combo i po 7 godzinach lekcji nie musiała iść na korki, gdyż obie korkownice są zachorowane kolanowirusem Gamma. Tak czy inaczej – stanęliśmy w korku na Zgorzeleckiej. Co ma wisieć – to zawiśnie. Kłóciliśmy się o Sanah. Czy używa autotune, czy nie. W końcu wyjechaliśmy i chwilę za Zebrzydową, Młoda ścięła stylowego komara na popielniczkę – czyli z otwartą japą. Obudziłem ją w korku na wjeździe do Zgorzelca, do którego udawałem się po odbiór różnych towarów, po którym, zaplanowaliśmy shopping i atak na zestaw Maty w Maku.



Łażenie po galerii było fajne, kupiliśmy koszulki, czapkę, gacie i płytę „Blue Train” Johna Coltrane’a – za śmieszny piniądz. Zgol był zakorkowany o g. 16, a o g. 19 był jeszcze bardziej zakorkowany, co – stanowiło już pewnego rodzaju zagadkę. Ale co my możemy wiedzieć o rytmach życia metropolii nadgranicznych. Słuchaliśmy więc tego Coltrane’a tocząc się 3 km/h i Młoda rozpoznawała instrumenty w kolejnych solówkach.

Przypomniało mi się, jak jechałem kiedyś z Karpacza z Dżoaną i opowiadałem jej o „Kind of Blue”.
-Słuchałaś?
-Nie!
-Ale znasz muzykę Milesa Davis’a?
-Nie.
-A wiesz w ogóle, kto to jest Miles Davis?
-A po co ja mam to, tak właściwie, wiedzieć? – odparła.

Byłem w szoku, ale potem zrozumiałem, że właściwie wcale nie musi tego wiedzieć. Okazało się, że można żyć bez tej wiedzy, być przyzwoitym człowiekiem i dobrą matką.

Mak w Zgolu okazał się być oblężoną twierdzą. Do A4 wracaliśmy 25 minut, więc zapadła decyzja o Okmianach. Na autostradzie wyprzedzało się tylko 18 tirów, także dojechaliśmy dość szybko i stanęliśmy pod szyldem ZAMÓW ORDER, bo te komputery do zamawiania były w większości zepsute, a przy jedynym, który działał, kłębiło się dziewięćdziesięciu uczestników jakiejś wycieczki. Poza tym zestaw Maty jest tylko przez apkę.
Przed nami w kolejce – inna młoda dziewczyna z mamą. Gadamy o tym co zamówimy, na nasze teksty o Macie – dziewczyna się odwraca. Widać w jej wzroku solidarne zrozumienie i wspólnotę zainteresowań. Przychodzi pani do kasy. I one zamawiają – ten zestaw chcą.
A pani im mówi, że apkę trzeba – bo on, zestaw, tylko na apkę.
I okazuje się, że one nie mają tej apki! Zaczyna się dramat rozgrywać! Mama tamta zbita z pantałyku, dziewczyna skonfundowana, widać, że sypie się psychicznie i prawie łzy już ma w oczach.
Młoda do mnie: – Ojcze, interwencja! OK, mówię. Młoda moja do tamtych, że weźmiemy im ten zestaw na nasze apki i się rozliczymy po zakupie.
Tak też zrobiliśmy. I stała się jasność. Szczęście w oczach i mowie ciał.
Dla takich chwil warto żyć. Człowieczeństwo odniosło wczoraj potężny triumf w Okmianach.

Spałem snem sprawiedliwego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.